Nigdy dotąd, choć od pewnego czasu odwiedzam Ojców dość często, nie widziałam ojcowskich krajobrazów w majowej odsłonie. Może raz tylko w ubiegłym roku wybrałam się początkiem maja na zwyczajową wycieczkę na Górę Koronną i Górę Okopy, takie zanurzenie w zieleni. Nigdy jednak nie byłam dotąd majową porą w Dolinie Sąspowskiej i dopiero te ostatnie dni, dwa niezwykłe dni moich ojcowskich wakacji od tak zwanego prawdziwego życia pokazały mi, co się dzieje z człowiekiem, który nieopatrznie zaglądnie w maju do Ojcowa ogólnie a do Doliny Sąspowskiej w szczególności. Otóż nieodwracalnie, nieodwołalnie i beznadziejnie traci on głowę. Nic tylko by wracał do tej zieleni, strumieni, bobrzych żeremi, łąk pięknych, starych domów i mógłby tak stać pod dachem z jabłoni aż skończy się czas albo maj.
W Dolinie Sąspowskiej, o której nie potrafię napisać tak, żeby utrwalić jej prawdziwy obraz, bo cała jest zmiennością i tak bogata w różnorodne scenerie, że nie zdołam nigdy stworzyć jakiegoś spójnego obrazu, jakieś kwintesencji, bo ona zmienia się wśród płynącego meandrami strumienia i wraz z porami roku, porami dnia, zmieniana i mieniąca się łąkowymi kwiatami, wodnymi odbiciami, zmieniana przez tamy, wznoszone i burzone, zatrzymywaną wodę rozlewającą się szeroko w rozlewiskach, płynącą wartkim nurtem, już to swobodnym, już to przechwyconym w młynówkę zasilającą stawy; bo inna jest popołudniem, inna gdy wieczorem kładą się mgły a najpiękniejsza w krótkich słonecznych godzinach (a tylko prawdziwy miłośnik Sąspowskiej potrafi przewidzieć czas i kąt padania słonecznych promieni), w Dolinie Sąspowskiej tak zielonej od lasów łąk, tak pełnej źródeł, skał i jaskiń, że nie kojarzyłam jej nigdy z osadnictwem człowieka - zakwitły stare jabłonie.
Stare jabłonie w Ojcowie mogą skrywać stare i nowsze budynki, koślawe chaty i piękne drewniane wille, domy zamieszkałe i domy opuszczone, całą różnorodność człowieczego życia, zasobnego czy biednego, które jednakowo się kończy. Jest taki jeden dom, którego nie potrafię zapomnieć, bo wygląda, jakby mieszkańcy zostawili go niedawno i jakby jeszcze czekał. Drewniany, budowany na zrąb, ma okna o małych kwaterach ujęte w drewniane, zielono malowane framugi, do drzwi prowadzą schodki przez ażurowy, drewniany ganek. Stoi na niewielkiej polanie, która już nie pamięta śladów mieszkańców, cała porośnięta pokrzywami i szczawiem, zimą widziałam jak dosłownie przeorana jest przez dziki, latem trudno tam podejść w gąszczu pokrzyw, ale maj otworzył ścieżkę przez to nieistniejące już podwórze okolone kwitnącymi drzewami, może to kwitły jeszcze wiśnie a może tylko jabłonie. Duża jabłoń od zachodu osłania dom i prawie zagląda w kwatery okien, za szybą widać podarte firanki. Napiszę o nim jeszcze, to jest jeden z "moich" punktów na mapie Doliny, teraz tylko jedno zdjęcie:
A potem idzie się dalej zostawiając dom swojemu losowi. Polana zwęża się i droga wąskim przesmykiem prowadzi między lasem a rzeczką; na niej most z drewnianych bierwion wspartych na betonowym progu, na którym z dumą wyryto rok budowy i odciśnięto (ogromny) ślad dłoni. Tuż za mostkiem taki malowniczy widok:
Tam nie podchodzę, są tuż obok inne domy zamieszkane i jak słychać odważnie bronione przez dzielne psy, które, sądząc po głosie, rozszarpałyby nierozważnego przechodnia na strzępy, albo - co gorsza - mogły być trzymane na łańcuchu, a jest to widok, którego nie znoszę (moja łagodna mizantropia zmienia się wtedy w coś, co niebezpiecznie przypomina falę nienawiści do ludzkiego gatunku en masse, to strasznie przykre uczucie). Zresztą cała ta osada, tzw. Poręba Sąspowska stanowi niejako enklawę cywilizacji wewnątrz Ojcowskiego Parku Narodowego - ale są to jak sądzę sprawy własnościowe tak skomplikowane, że nie znając ich dokładnie nie powinno się chyba oceniać, po czyjej stronie jest racja. I czy więcej szkód wyrządzi gospodarowanie kilku rodzin, czy setki tysięcy samochodów przejeżdżających przez sam Ojców i tabuny turystów zadeptujących najpopularniejsze szlaki (i co gorsza - przyrodę poza szlakiem). A mówiąc o turystach - kto jest bez winy... etc i przecież mój udział w tym (czy niezgoda na udział) niczego nie zmieni. Powinno się przedsięwziąć proste środki (choć pewnie kosztowne i nie przynoszące wymiernych korzyści) - zbudować obwodnicę, zbudować duże parkingi w odległości kilku kilometrów od granic Parku Narodowego, wyznaczyć piesze oraz rowerowe ścieżki i absolutnie zakazać wjazdu samochodów do Ojcowa. Czy to utopia? Czy nie żyłoby się wówczas lepiej? Czy nikt sobie nie zdaje sprawy, że przy tak organizowanej turystyce, jak to ma miejsce obecnie, przyroda tego najmniejszego w Polsce parku narodowego ulegnie nieodwracalnej degradacji? W weekendy w czasie sezonu setki samochodów ustawiają się wzdłuż drogi, kierowcy parkują w niedozwolonych miejscach, byle tylko nie pokonywać marszem tego kilometra, który dzieli od centrum parking na Złotej Górze. Kto na to pozwala i kto jest za to odpowiedzialny?
Może ten wywód jest tu dysonansem, ale przecież zawsze takie myśli towarzyszą mi - mniej lub bardziej uświadamiane - w drodze. Bez tego, bez tego niepokoju o losy Parku, bez złości na ludzką bezmyślność, bez postępującej mizantropii, gdy widzi się śmieci wyrzucane w lasach i samochody parkujące na trawniku przed Kaplicą na Wodzie albo w każdym dowolnym skrawku przestrzeni - bez tego wszystkiego ten opis moich ojcowskich wrażeń byłby niepełny, więcej, byłby czystym fałszem. Podziwiam piękno świata i dziwię się, czemu człowiek tak strasznie odstaje od natury, jakim piekielnym wynaturzeniem czasami się zdaje.
To wszystko czuję i o tym myślę - bardziej świadomie lub mniej - gdy patrzę na stare drzewa jabłoni w Dolinie Sąspowskiej. Chmura kwiatów.
Nie tylko stare, wiejskie opuszczone chaty widzi się po drodze. Jest budynek, który od zawsze mi się podobał - solidny i masywny, ale o dobrych proporcjach, drewniany, posadowiony na wysokiej kamiennej podmurówce. Oto "Warzechówka":
Mieści się tam, gdzie dolina na powrót się rozszerza, faluje, nabiera przestrzeni; tam gdzie podmokłe łąki, rozlewiska i źródła dolnego biegu Sąspówki wydają się tak odległe, jakby to była inna rzeka i inna dolina. Wokół rozpościerają się szerokie rajgrasowe łąki, kośne, bogate; wzgórza unoszą się łagodnie, przecinane tu i tam wąwozami, dołem biegnie biała droga; wysokie niebo, przestrzeń, powietrze. Taka też bywa Dolina Sąspowska. Leśniczówka ukryła się całkiem za parawanem z kwiatów jabłoni, gałęzie unosiły się nad drogą jak wielki baldachim, pachnący, brzęczący pszczołami.
Droga biegnie dalej, zabudowania leśniczówki zostają mi w pamięci tak jak widać - na tle wysokiej ściany lasu w różnozielonych odcieniach od seledynu przez szmaragd po najciemniejszą zieleń sosnową. Zresztą dalej zanurzenie w zieleni. Po kolana, po pas, po oczy.
Czy zielona polana otoczona zielonym parawanem lasów nie jest dobrym miejscem na improwizowany piknik? Och, proszę wybaczyć jakość zdjęć, nie mam pojęcia, jakimi prawami rządzi się fotografowanie jedzenia i podziwiam kulinarne blogerki za umiejętność cudownego przemienienia zwykłego posiłku w martwą naturę Cézanne'a czy innych mistrzów. Trzeba mi za to wierzyć, że to było najsmaczniejsze śniadanie w moim życiu! I przyznać jeszcze muszę, że jakość fotografii to była ostatnia rzecz, o której wtedy myślałam.
A później trzeba niechętnie ruszyć znów na szlak, bo jeszcze daleka droga przed nami. Droga zapowiada się zresztą bardzo pięknie: są nieodmiennie zanurzone w zieleni skały, stare sady, stare domy i inne zabudowania. Jest domek częściowo murowany, częściowo drewniany, kryty pięknym gontem; kilka kamiennych stopni, środkowe drzwi prowadzą na pewno do chłodnej sieni, która biegnie na przestrzał wyprowadzając na tylne, gospodarcze podwórko, po prawej izba mieszkalna lub dwie, po lewej osobne mniejsze drzwiczki prowadzą może do kurnika albo chlewika, wszystko kryte jednym dachem. Okno w izbie ładne, dość wysokie, lekkim łukiem zaokrąglone górą, podzielone na cztery części, z ukośnym parapetem. Między oknem a drzwiami - wielka żółta elektryczna skrzynka łączy domek z cywilizacją. Można się oburzać, że dysonans - mnie cieszy, że mają światło, gorącą wodę na herbatę i pewnie gra radio. Pozostałe zabudowania przy domu to coś zupełnie unikalnego i gdy tylko przechodzę obok - fotografuję, robię sezonową dokumentację chyba najbardziej z radości, że jeszcze są. Wysoka stodoła i przyległa do domu szopa obie kryte słomą. A jeszcze wcześniej - inna szopa, na tyle daleko, że na pewno należała do innego gospodarstwa, po którym pozostała jedynym śladem. Koślawa, rozsypująca się, dożywa swojego wieku. Kryta strzechą, której duże połacie pozostały jeszcze na miejscu, ale całość bardziej chwiejna niż domek z kart. Zawsze witam ten widok z niedowierzaniem - jaki upór, jak mocno chwyta się życia, nie ma dla niej ratunku, a przecież zachowuje jeszcze cień dawnego kształtu, iluzję użyteczności. Śmierć przedmiotów i budynków nie powinna budzić uczuć. To może wina konstrukcji umysłu.
Wokół drzewa, drzewa, stare jabłonie. Inny sad - w dole, po drugiej stronie drogi, nisko nad samą rzeczką, przytulony do skał i do ściany lasu.
Wchodzimy w las, żeby wrócić "do cywilizacji" po kilku dobrych godzinach. Gdzie zaprowadziły mnie leśne ścieżki, moje prywatne nie-heideggerowskie Holzwege, jak najdalsze od filozoficznych rozważań a jak najbliższe życiu - temu uchwytnemu, brudnemu, pięknemu, przerażającemu życiu; o leśnej zwierzynie i leśnych echach, leśnych strachach i zgubieniu drogi, o drogi odnalezieniu - o tym kiedyś pewnie napiszę, którejś nocy. Tymczasem leśne ścieżki zaprowadziły mnie tam, gdzie powinny i tak minął i skończył się dzień pierwszy.
Ach nie, przecież jeszcze był wieczorny spacer - taki jak lubię, w zapadającym zmierzchu, który wszystko odrealnia, po ojcowskich drogach, które wreszcie opustoszały po najeździe, jest tak cicho, że znów słychać strumień, wodospad młynówki, plusk ryb i widać latające nietoperze. Na dobranoc ostatni z jabłoniowych sadów, jeden z moich absolutnie ulubionych ojcowskich dawnych budynków - przepiękna Willa Pod Koroną, w której ponoć zatrzymywała się Deotyma, willi o pięknych balkonach, proporcjonalnej sylwecie, przytulonej do fantastycznych Skał Panieńskich i Kawalerskich, otoczonej plantacją brzozy ojcowskiej i słynną skalną iglicą - Igłą Deotymy. O tym wszystkim piszę, bo tego na zdjęciu nie widać, ale wystarczy zamknąć oczy... Tuż obok stare jabłonie całe w kwiatach.
Tak minął dzień pierwszy. Ale przecież to tylko fragment, wycinek, kilka obrazków i wspomnień, które udało mi się połączyć pod wspólnym znakiem jabłoni. A bzy? A kasztanowce? A niesamowita księżycowa Lunaria rediviva? A łąki i kwiaty nad Sąspówką, któreśmy przemierzali śladem bobrzych tam i żeremi? Stary dom, o którym tu wspomniałam, a który chcę pokazać na zdjęciach; pewna niezwykła kapliczka, smukła glorietka kryjąca źródło, spacer na Górę Koronną - to jeszcze przed nami. Za mną. Ale pisanie o tym ożywia trochę rzeczy i obrazy na nowo, daje im takie zagadkowe pół-życie, w przeszłości a jakby w trwaniu. Może dlatego warto pisać.
Relacja z kilku majowych dni w Ojcowie będzie (siłą rzeczy; lakoniczny styl wypowiedzi jest dla mnie nieosiągalny) podzielona na kilka części.
Maj w Ojcowie cz. 1
Tam, gdzie kwitną jabłonie czyli Maj w Ojcowie cz. 2
i kolejne już niebawem.
Wszystkie wpisy z Ojcowa zebrane są tutaj: OJCÓW I OKOLICE. Nie tylko z samego Ojcowa zresztą - jest tu Grodzisko, są ostańce jerzmanowskie, są dwa wejścia na Skałę 502, będą się pojawiać dolinki podkrakowskie. Mam do opisania tak dużo wycieczek i spacerów z Ojcowa i okolic (bywam tam często od listopada 2013 roku), że ta kategoria będzie się nieustannie i nieodwołalnie poszerzać. Miłośników Ojcowa zapraszam do poszukiwań w archiwach, będzie mi miło jeśli te wpisy komuś się przydadzą.
***
Relacja z kilku majowych dni w Ojcowie będzie (siłą rzeczy; lakoniczny styl wypowiedzi jest dla mnie nieosiągalny) podzielona na kilka części.
Maj w Ojcowie cz. 1
Tam, gdzie kwitną jabłonie czyli Maj w Ojcowie cz. 2
i kolejne już niebawem.
Wszystkie wpisy z Ojcowa zebrane są tutaj: OJCÓW I OKOLICE. Nie tylko z samego Ojcowa zresztą - jest tu Grodzisko, są ostańce jerzmanowskie, są dwa wejścia na Skałę 502, będą się pojawiać dolinki podkrakowskie. Mam do opisania tak dużo wycieczek i spacerów z Ojcowa i okolic (bywam tam często od listopada 2013 roku), że ta kategoria będzie się nieustannie i nieodwołalnie poszerzać. Miłośników Ojcowa zapraszam do poszukiwań w archiwach, będzie mi miło jeśli te wpisy komuś się przydadzą.
***
Sprawy techniczne: nastąpiło definitywne pożegnanie z Disqusem. Najwyraźniej nie jest stworzony dla mnie i poza niewątpliwymi zaletami przynosił mi coraz więcej kłopotów. Decyzję przyspieszyła zmiana, która zaszła niedawno, kwestia jakiegoś oprogramowania, które nie jest wspierane przez Google, jeśli dobrze zrozumiałam, a było to narzędzie pozwalające na synchronizowanie komentarzy (aktualnych a zwłaszcza dawnych - szczególnie ta druga opcja była dla mnie ważna, jako że wciąż uzupełniam archiwalne wpisy). Powracam zatem do wbudowanego, zwyczajnego systemu komentarzy, pozostaje mieć nadzieję, że spam nie będzie szczególnie dotkliwy. Rozstanie z Disqusem było dość burzliwe - na tyle, że zniknęła pewna część komentarzy, które nie zdążyły się zsynchronizować. Wszystkich czytelników, a szczególnie autorów tajemniczo zagubionych komentarzy - przepraszam za zamieszanie. Tak czy inaczej są w mojej skrzynce pocztowej, nie przepadły na zawsze.