Nie odkładać niczego na później. Nie szkicować doskonałych planów, bo te nigdy się nie spełnią, odsuwane w mityczną przyszłość, kiedy już takie czy inne warunki będą spełnione, kiedy nie będzie takiego zmęczenia; nie szukać szczęścia daleko, może nawet w ogóle nie szukać szczęścia (tylko otworzyć szerzej oczy), nie wierzyć w obietnice jutra, doceniać to, co jest. Nie szukać doskonałego tekstu, nie tworzyć wyczerpujących opisów świata, na które szybciej braknie czasu niż się wydaje. Może po prostu - żyć. Doceniać brak bólu lub mniejszy, taki do wytrzymania. Być wdzięcznym. Dotykać i smakować, zanurzać się w zapachy majowych kwitnących krzewów i drzew i wreszcie wybrać się - na przekór straszliwemu zmęczeniu, beznadziejnej pracy et caetera - wybrać się na majową wieczorną wycieczkę. Wykraść dwie godziny, nawet trzy, wydostać się stąd wieczorem, tuż przed zmierzchem. Zobaczyć przestrzeń, odwiedzić bliskie sercu miejsca, zapamiętać ten wieczór w bieli i w zieleni.
Zobaczyć szerokie widoki, odkryć całkiem nową drogę, która nagle się skończy, odkryć największe i najbardziej kamieniste pole, jakie kiedykolwiek widziałam (to rędziny, gleby na skałach wapiennych - niby wiadomo, ale przypomina to bardziej skalistą pustynię i pole ciągnie się daleko aż po las na horyzoncie, aż po zachód słońca; trudno uwierzyć w możliwość ogrodów, gdy patrzy się na taką ziemię). Widzieć krajobraz w zieleni i bieli, sygnaturkę kościoła wśród dalekich drzew.
Zobaczyć najpiękniejszy na świecie romański kościół ukryty wśród wysokich drzew na maleńkiej wsi. Biały w zieleni, przybysz z innego czasu. Wysocice.
Można z łatwością znaleźć jego opis. Ja czekam już prawie dwa lata, aż znajdę słowa, które będą właściwe, które będą go godne. Szaleństwo? Niewytłumaczalne ścieżki serca, po prostu. Jak opisać wzruszenie wywołane wątkiem romańskiej kostki? Jak opisać wrażenie, że stoję na skraju wysokiej przepaści zawsze, gdy na niego patrzę, w dole płynie Czas i zacierają się kontury, vertige, vertige, zawrót głowy od samego spoglądania w przeszłość. Jakim językiem mówili ci, którzy go budowali, w jakim języku wznoszono tu modły, o czym rozmawiali ze sobą ludzie wychodząc z kościoła, czy zrozumiałabym ich? Czy byli do mnie podobni? Czy też chcieli stąd uciec i jednocześnie kochali tę ziemię, czy dotyk ich spracowanych rąk był taki jak twój i czy też zastanawiali się, co jest za horyzontem? Co myśleli, gdy spoglądali na surową i piękną twarz Madonny - że nie wydawała im się indiańska i nie mówili sobie o kubistycznym uproszczeniu formy, to uznaję za pewne. Hieratyczna, niepojęta, nieodgadniona Madonna z Wysocic. Ujęta w geometryczną, romboidalną niszę wysoko pod szczytem wschodniej ściany kościoła ponad absydą prezbiterialną. Korona, ostre, ascetyczne rysy twarzy, dzieciątko trzymane na kolanie, otaczane ręką - lecz bez okruchu nawet czułości i wzrok wpatrzony daleko nad horyzont, jakby poza Czasem. I dziwny, jakby morski potwór, co skrywa się u jej nóg, tuż za lewym kolanem. Ten wizerunek mnie fascynuje, niepodobny do innych. Czytałam o nim kiedyś, ale cała wiedza uczonych rozsypuje się w pył pod tym spojrzeniem.
Nie będę pisać teraz o Wysocicach, o romańskim kościele, który winien być słynny na całą Polskę, bo jest jednym z najlepiej zachowanych, prawie nie dotkniętych ręką Czasu, ani gorszych od Czasu włodarzy ziemi, skrzętnych gospodarzy tej czy innej parafii, którzy w imię porządku i tymczasowych mód i w najlepszej wierze niejeden już romański zabytek nieodwracalnie zeszpecili lub zniszczyli. Ten stoi właściwie nietknięty, zagadkowy, przechowujący pamięć tysiącletniej prawie historii. Nie tak okazały jak krakowski św. Andrzej, jest przecież jego dalekim powinowatym, i może przez to, że trzymał się na uboczu - zdaje mi się bardziej jednolity. Bez olśniewających efektów polichromii materiału, bez kontrastów barw i faktur. Skromy, prosty, olśniewający w swojej bieli (czego nie widać na wieczornych zdjęciach, ale dotąd, mając lepsze zdjęcia, zawsze zamierzałam stworzyć idealny opis tego kościoła - i tak czekalibyśmy pewnie jeszcze z tysiąc lat). Ten kościół nie potrzebuje nawet dobrych fotografii, nie potrzebuje doskonałych opisów - wystarczy tyle, by zachęcić. Spójrz na niego z bliska, dotknij kamiennej kostki absydy o wdzięcznym łuku, spójrz do góry na wieżę, zawieś zachwyt na łuku biforialnego przezrocza, patrz jak uciekają spłoszone twoim głosem ptaki, które z romańskiego kościoła uczyniły swój dom i gniazdo, patrz na daleką lesistą okolicę, na wieś w dole, która jest całkiem zwykła i nie udaje niczego. Policz stare drzewa, zobacz jak zieleń kontrastuje z bielą wapiennej kostki wycinanej prawie przed tysiącem lat z kamieniołomów. Zobacz go z bliska, dotknij i spadniesz w czeluść czasu. Dziś widzę go w bieli i zieleni.
W bieli i w zieleni widzę też inną scenkę. Młody biało-szary kotek (w kolorze białej romańskiej kostki i szarości późniejszego muru), trochę ufny a trochę strachliwy, ostrożny i z taką gracją w ruchach, specjalnie wybrał zielone tło, żeby dopełnić moją majową historię najkrótszej i najpiękniejszej wycieczki. [KOTY, stwierdził w końcu. KOTY SĄ MIŁE.]
Wieczorem przechodzić przez Ojców, mój piękny Ojców nie-do-rozpoznania po miesięcznej nieobecności, wybuchy zieleni, fajerwerki kwiatów, skały ukryte pod lawiną zieleni, a liczba jej odcieni jest milion. Jest wieczór, granatowe niebo, daleko rozpalają się latarnie, wygasają odgłosy wieczoru. Znamy tę drogę na pamięć. Rozpoznaję drogę z zamkniętymi oczami, rozpoznaję drzewa po zapachu kwiatów. Najpierw kapliczka i Jan Nepomucen w uzdrowiskowym parku. Zieleń, zieleń i stare drzewa. Tu będzie krzyż ze szrapneli pod krzewem bzu, tam inny krzyż pod wielkim kasztanowcem tuż obok stawów, a tutaj zakwitły tamte stare jabłonie, a tam przy moście pachnie przecież czereśnia.
Tak było dziś wieczorem, w sobotę 9 maja. Kiedyś trzymałabym te zdjęcia "w szufladzie" obmyślając jak najlepszy, wartościowy i pouczający wpis, wspomnienia byłyby coraz bledsze i bardziej nikłe, ja obmyślałabym strategię, zbierałabym publikacje dotyczące architektury romańskiej... Dość! Proszę, oto szkic, zapisany na gorąco, chaotyczny i pełen dobrych wspomnień, jeszcze żywych, wyraźnych. Tak było.
Kto chce więcej przeczytać o kościele w Wysocicach - ten na pewno znajdzie z łatwością wystarczająco dużo informacji, bardzo polecam na początek stronę internetową Album Romański. W blogowych archiwach Albumu na pewno można będzie znaleźć Wysocice i inne zabytki Ziemi Miechowskiej - choć raczej nie ma żadnego, który byłby z tym porównywalny, tak myślę. Owszem, jest kościół w Prandocinie, jednak jeśli idzie o czystość gatunkową, o przetrwanie do naszych czasów w kształcie prawie nie zmienionym, to nie wiem, czy potrafiłabym znaleźć zabytek mogący się równać z kościołem w Wysocicach. Podziwiam wiedzę i pasję autorów Albumu Romańskiego, podczytuję od lat, polecam jak najmocniej!
Mam nadzieję, że nie zniechęci Was, moi najcierpliwsi z czytelników, to, że ten tekst jest naprawdę szkicem i cały jest wrażeniem. Kościół w Wysocicach zasługuje na to, by przyjrzeć mu się z bliska - a ileż jeszcze lat mogłam o nim milczeć?! Po raz pierwszy zobaczyłam go z bliska 2 grudnia 2013 roku, w czasie mojej pierwszej (pierwszej nie samotnej, pierwszej dzielonej na dwoje) wycieczki po okolicach, po ziemi, która powinna mi być znana - a nie była. Od tamtej pory marzyłam, by o nim napisać, o nim i o tej pierwszej wycieczce (której trasa zresztą pokrywała się prawie z dzisiejszym itinerarium, jedynie oprócz Ojcowa była jeszcze na początek Pieskowa Skała). To był moment przełomowy w mojej historii i na pewno zasługuje na opisanie, podobnie jak dziesiątki innych mniejszych lub... jeszcze mniejszych wycieczek i wypraw, które nastąpiły później. Wtedy po raz pierwszy po długiej przerwie postanowiłam wrócić do pisania bloga. Minął rok z okładem i proszę - nastąpiła reaktywacja. Kiedyś na pewno uda mi się opowiedzieć wszystko, co zdarzyło się od tamtej pory, moją historię złączoną w jedno z historią tej ziemi.
PS
Zdjęcia przypadkiem w trochę większym formacie. Najlepiej oglądać jak pokaz slajdów - klik w pierwsze. Miłej lektury!
PS
Zdjęcia przypadkiem w trochę większym formacie. Najlepiej oglądać jak pokaz slajdów - klik w pierwsze. Miłej lektury!