Moja ziemia, moja zima. Dwie godziny wśród pól w bezsłoneczne zimowe południe. W takie dni Kraków jest bardzo daleki; odległe są ulice, kościoły i domy, zamki i pałace są jak z innego świata, horyzont jest daleki i nieostry, szpaler drzew flankujący krakowską drogę niknie w powietrzu, giną wspomnienia. Jest tylko ten świat, bardzo bliski, sięgający tylko tam, dokąd sięga spojrzenie, wielka tkanina pól, fastrygowana nieporządnie po krzywych miedzach. Są pola przykryte śniegiem i niebo ciemniejsze o kilka tonów, ten pejzaż nie ma właściwości, wydaje się jakby naszkicowany lekką kreską. Faliste linie wzgórz, cień lasów w jarach, które tu nazywa się dołami, droga w dolinie, następne wzgórze, droga w lessowym wąwozie. Mocny kontrapunkt drzewa.
↧